sobota, 31 marca 2012

"Natura" i "Don Kichote i niańki"...

... czyli moje ostatnie marcowe spotkanie z Marią.















"Natura" jest  w pewnym sensie kontynuacją "Fantomów" - z tą różnicą, że w "Fantomach" więcej było powrotów do dzieciństwa, więcej  kronikarskich zapisów zdarzeń, natomiast "Natura" to głównie zapisy myśli, odczuć, wrażeń, czyli  jest to bardziej podróż w świat  wewnętrznych przeżyć autorki, jej poglądów na rzeczywistość.  Chociaż i tutaj nie brakuje nawiązań do ówczesnych wydarzeń i w tle snują się " niewidzialne nici, które wiążą los ludzki z losem świata"
Autorka nie koncentruje się na swoim życiu prywatnym: "W mojej autobiografii mało jest wynurzeń intymnych, które by przedstawiły osobę w pantoflach, w kłótniach z wrogami, czy w tak zwanej alkowie. To nie pruderia ani wzniosłość. Prywatnych  anegdot unikam (...)". Jej spojrzenie skierowane jest  szerzej - patetycznie  mówiąc - na "człowieczeństwo w naturze", na relację człowiek  -> wielka historia, w którą został zaplątany.

Kuncewiczowa, jako obywatelka świata, tym razem opisuje lata spędzone w USA, gdzie przeprowadziła się w roku 1955, po piętnastu latach spędzonych w Wielkiej Brytanii.
Nowy York, Chicago, gdzie przez kilka lat prowadziła wykłady z literatury polskiej i wygłaszała odczyty na rozmaite tematy na tamtejszym uniwersytecie - czas ten obszernie  relacjonuje w "Naturze".

 Jest to bardzo wymagająca książka, dociekliwa myślowo, z mnóstwem intelektualnych wywodów, dlatego czyta się ją niełatwo. Mnie zabrakło tutaj  poetyckości, pewnej eteryczności, którą zawierały "Fantomy". Ale takie było zamierzenie autorki, która w jednym z wywiadów zwierzała się, że "Natura ma być przeciwstawieniem Fantomów. W Fantomach jest więcej tego, co znajduje się poza dotykalną rzeczywistością, fantazje uczuciowe, obrazy przeszłości, fantasmagorie, które składają się na życie uczuciowe"

"Natura" kończy się w momencie, kiedy Maria Kuncewiczowa na stałe osiadła już w Kazimierzu Dolnym - w roku 1971. Ale czy czuje się naprawdę u siebie? " Wracam na górę i otwieram okno na grudniową noc. Obłoki jak obłoki. Księżyc mój i nie mój (...) U Józefowej ładnie: jabłonki pobielone, ścieżki wygracowane. U mnie: jabłonki pomylone, ścieżki zarośnięte".

_________________________



"Don Kichote i niańki"







Podróż po Hiszpanii widzianej poprzez pryzmat opowieści o rycerzu o chudych nogach i smutnym obliczu. 

Barcelona, Sitges, Grenada, Sewilla, Madryt, Toledo, Eskurial. Czas współczesny wymieszany w idealnej  symbiozie z dziejami z zamierzchłej przeszłości. Każdy szczegół krajobrazu,dzieło sztuki czy architektury stanowi pretekst do głębszych rozważań. Doznania wizualne wymieszane są w idealnych proporcjach z  doświadczeniami prawie metafizycznymi. W tym kraju, w którym " wszystko, na co padnie wzrok cudzoziemca, rzuca cień, urasta w metaforę, a sens rzeczy i zdarzeń ucieka jak zapach". Dlatego jest to nie tyle przygoda realna, ile doznanie duchowe.

 Don Kichote to postać, która niejako przerosła samo dzieło Cervantesa, wkraczając w różne obszary - w sztukę, filozofię, symbolikę, folklor. Don Kichote został stworzony w epoce, która bezlitośnie wyśmiewała karłów, kaleki, wszelkich odszczepieńców od ówczesnych norm. Odstępców od oficjalnej ideologii bezlitośnie palono na wysokich  stosach a dobroć, litość, miłosierdzie skazano na banicję. 
Kuncewiczowa oglądając Hiszpanię cały czas powraca zarówno do  postaci Cervantesa jak i błędnego rycerza, podąża jego śladami, co jest nieuniknione, kiedy podróżuje się poprzez region La Mancha  . 

Książka jest ciekawa, obfituje w mnóstwo opisów i ciekawostek ze słonecznej Hiszpanii, które pewnie nie straciły wiele na aktualności i do tego doskonale wpisuje się w nurt modnej ostatnio literatury podróżniczej.

A skąd wzięły się tytułowe niańki? - Oto odpowiedź: "Sewilla doprawdy chwilami wydaje się miastem nianiek. W porze południowej parki i skwery zaludniają się malcami w towarzystwie umundurowanych piastunek i od razu rzuca się w oczy sprzeczność interesów między guwernantkami a ich podwładnymi. Maluchy aż kipią z wózków, tak chcą poznawać świat, takie namiętności rozbudza w nich biegnący pies, skaczący wróbel, cudza zabawka, buty przechodnia czy kawałek słońca na chodniku".


Książki przeczytane w ramach projektu :
______________________



______________________




niedziela, 11 marca 2012

Maria Kuncewiczowa - Klucze





















 Maria Kuncewiczowa napisała „Klucze” na emigracji. Po raz pierwszy wydano je w Londynie w roku 1943. Pierwotnie miały być pisane po francusku, ale autorka zrezygnowała z tego pomysłu, gdyż, jak zwierza się  w „Fantomach” :
 „ przyjemność operowania słowem znika dla mnie, jeśli słowo nie jest polskie. Płowieje kolor, jałowieje smak, nie czuję zapachów, pozostaje tylko funkcja gramatyczna słowa poddana sensowi zdania” ¹ 

„Klucze” są rodzajem dziennika, próbą uchwycenia, zrozumienia i zapisania zdarzeń, które rozgrywały się w miesiącach poprzedzających wybuch II wojny światowej oraz w pierwszych latach jej trwania. Oczywiście wydarzenia te Maria Kuncewiczowa odbiera w wymiarze osobistym, i tak je też przekazuje, bo przecież nie o wielkie i patetyczne opisy tutaj chodzi, ale o człowieka, który mimowolnie został wplątany w wielkie historyczne wydarzenia.

Anglicy nazwali tę książkę „podróżą przez Europę w ogniu”. I rzeczywiście – towarzyszymy autorce w jej podróży, która rozpoczęła się we wrześniu ‘39r. Najpierw Warszawa,  kolejno dom letni w Kazimierzu, następnie przez Lublin do granicy, potem  Rumunia, Francja, Anglia i Szkocja.
Jak w fotoplastikonie obrazy przesuwają się przed naszymi oczami. 
Jak przeźrocza wyświetlane przez projektor na ekranie. 
 „Na pokładzie wszczął się ruch. Coś wypadło z walizki… Klucze. 
Pierwszy od schodów domu nr 8 przy placu Trzech Krzyży; schodów, po których ogień zszedł ze strychu do piwnicy i żadnego stopnia za sobą nie zostawił. 
Drugi – od windy rozbitej. 
Trzeci – od mieszkania, gdzie pamięć mieszka bez dachu. 
Czwarty klucz – od nietkniętego paryskiego pokoju.”

Każdy adres – to tylko miejsce tymczasowego postoju, to jedynie następny przystanek w podróży,  kolejny klucz. Klucz do próżni.  Kolekcja nieustannie powiększa się o coraz nowsze egzemplarze. A właściciele tych kluczy – nie potrafią odnaleźć punktu zaczepienia, ciągle gdzieś pomiędzy, wszędzie obcy. Bez końca przeżywają chaos i nonsens rzeczywistości. 


 Autorka doskonale opisuje, jak postrzegano wybuch wojny w poszczególnych krajach, tą niefrasobliwość, z jaką na początku przyjmowano światowy kataklizm, jak bardzo chciano oddalić od siebie rzeczywistość: 

W Kazimierzu:  
„ Zapadł wieczór, zapachniały tytonie, spuściliśmy czarne papierowe rolety i – wyłączywszy radio – po raz naprawdę ostatni, udaliśmy, że nic nie wiemy o wojnie, spokojnie nam tu, spokojnie” 
W Paryżu: 
„ Bukiniści nad Sekwaną nie zamknęli swoich magicznych skrzyń, antykwariusze nie uprzątnęli wystaw, kobiety nie przestały podlewać doniczek w mansardowych oknach. Hale były pełne rzodkiewek, bzów, połci mięsnych i truskawek. Pieski na smyczach drobiły po Wyspie Św. Ludwika, zadzierając nóżki pod topolami, które szumiały gadkę o brodatym litewskim pielgrzymie”
 I jeszcze jeden charakterystyczny cytat z Paryża:
 „ Siwa Francuzka kiwała głową w zadumie: 
-Nie można bronić Paryża… Nie wolno niszczyć Paryża… 
- A Warszawa? – pytano 
- Oni tam nie mieli Notce Dame. (…) 
- Oni nie mieli Notce Dame? A kościół na Lesznie? A na Nowym Mieście? 
- Nie były z pewnością takie piękne.”

„Klucze” to bardzo osobista kronika trudnych czasów. Może czasami zbyt patetyczna, jak w rozdziale zatytułowanym "Poranek w Komedii" poświęconym porankowi polskiemu w Comédie-Française, gdzie autorka m.in. porównuje orła polskiego do pelikana.  Być może także  zawierająca niepotrzebne wtrącenia w obcych językach ( niektóre brzmią rzeczywiście zabawnie - "I'm so glad, że nie lubi on bawić się przy dziadziu" albo "Może to i ładne, ale bardzo funny" ). Wiem jedno - mnie wszystkie niedostatki rekompensuje to, że Maria Kuncewiczowa naprawdę potrafi pięknie opisywać rzeczy utracone, nigdy nieistniejące lub niewarte istnienia. Podejmuje tematy bolesne i trudne. Bardzo podoba mi się jej styl pisania - określiłabym go mianem - elegancki, lubię także zdrowy dystans autorki zarówno do siebie, swoich rodaków jak i do cudzoziemców.

 Kolejne udane marcowe spotkanie z Marią :)

*** 

Przepraszam za chaos moich przemyśleń i za mnogość cytatów. Chciałam bardziej emocjonalnie, więcej "od siebie", zupełne się nie udało, ale okazuje się, że nie potrafię inaczej – nie jestem w stanie napisać o "Kluczach” tak, aby nie zapożyczać słów autorki. Nie umiem przekazać w pełni tego, co bym chciała, tylko i wyłącznie swoimi słowami.
____________
¹ Maria Kuncewiczowa "Fantomy",PAX, Warszawa 1975

_____________

Maria Kuncewiczowa 

"Klucze"

Wydawnictwo Czytelnik, Warszawa 1989, str.201.

____________


 _____________

wtorek, 6 marca 2012

Wyspa niesłychana - Eduardo Mendoza









Fábregas, główny bohater opowieści, według słów samego autora człowiek niezbyt lotny i pozbawiony jakiejkolwiek ciekawości intelektualnej, pewnego wiosennego poranka postanawia odmienić swoje życie. Ot tak – po prostu. Nie namyślając się długo, jeszcze tego samego dnia porzuca Barcelonę, zostawia swoją firmę, którą i tak zbytnio się nie interesował i wyrusza w podróż. Błąka się po różnych miastach, aż w końcu dociera do Wenecji. I natychmiast gorzko tego żałuje – z powodu wszechobecnego tłumu turystów, hałasu, kolejek, ciągle padającego deszczu, który spowodował w mieście powódź i wszędzie trzeba było chodzić w kaloszach.
Gotów jest już do opuszczenia tego niezbyt gościnnego miasta, kiedy spotyka intrygującą kobietę, tajemniczo okrytą czarnym płaszczem przeciwdeszczowym. To Maria Clara Dolabella. Dzięki niej oraz jej ekscentrycznej rodzinie Fábregas zacznie oswajać to nieprzyjazne dotąd dla niego miejsce.

Mendoza w "Wyspie niesłychanej" ukazuje nam Wenecję z nieco ironicznej, zniekształconej perspektywy – na przykład opis „autentycznego” baru weneckiego, do którego z entuzjazmem zaprowadził Fábregasa jeden z bohaterów, a w którym "światło jarzeniówek odbijające się od aluminiowych blatów nadawało nielicznej klienteli trupi wygląd. Unosiła się tu kwaśna i przenikliwa woń, mieszanka piwa, octu i moczu. Lustro zakrywające w całości jedną ze ścian upstrzyły muchy”. A kelner, sądząc po stanie jego fartucha, bardziej pasowałby na rzeźnika. No rzeczywiście, bardzo zachęcające miejsce.
Wenecja Mendozy to ogólnie miasto niezbyt przyjazne, pełne dziwaków, niebezpieczeństw. Przez większą część roku spowite mgłą, szare, ciągle podtapiane przez częste deszcze. Raczej trudno jest zachwycić się takim miejscem i jest ono zupełnie inne niż w wyobraźni wielu turystów.

Powieść odbiega od tego, do czego autor przyzwyczaił czytelników chociażby w trylogii o fryzjerze damskim. Mało tutaj tego zjadliwego humoru, zabawy z czytelnikiem i puszczania do niego oczka. Ale i tutaj Mendoza nie omieszkał obdarzyć Fábregasa paroma charakterystycznymi cechami – na przykład miał on kaprys zamykać się w szafie, podczas gdy obsługa hotelowa sprzątała pokój, a chwile spędzone pomiędzy wieszakami i ubraniami poświęcał na rozpamiętywanie przeszłości. A znów pewnej nocy usiadł po turecku na parapecie hotelowego okna, golusieńki, i wygrażał pięścią, sam nawet nie wiedząc dokładnie komu. No cóż - typowy, pozbawiony logiki bohater Mendozy.
Do Fábregasa ciągle cisną się ludzie, by uraczyć go jakimiś historiami – a to o tajemniczej sekcie Pelagiusza, o pustelniku Babilasie, a to o św. Marku, o św. Hieronimie, św. Franciszku. Także i tutaj autor serwuje nam opowieści o świętych w swoim stylu, znanym chociażby z „Niezwykłej podróży Pomponiusza Flatusa”.

Powieść według mnie jest nierówna – są fragmenty lepsze i gorsze, niektóre rozwlekłe opowieści zwyczajnie mnie nudziły ( np. opowiadana w kilku częściach historia rodziny  Dolabella, chociaż sami członkowie tej rodziny zostali przez autora sportretowani wybornie).
I gdybym miała scharakteryzować o czym tak w zasadzie jest „Wyspa niesłychana” to miałabym mały problem. Owszem, przesłanie jakieś tam jest – o człowieku, który zagubił się w życiu, a następnie odnalazł. Może też jest zachęta do podejmowania odważnych życiowych decyzji, do postawienia śmiałego pierwszego kroku, do podążania za marzeniami, ale wszystko to takie jakieś zbyt  naciągane.  Być może dlatego, że przyzwyczajona jestem do innego Mendozy, tego mocno ironicznego i z „pazurem”, jest to dla mnie jednak jedna ze słabszych jego powieści.

_____________________

"Miasto spowiła mgła tak niska, jakby wyszła z piwnic(...) 
Wyżej mgła się rozpływała, tworząc krzywe i niewyraźne kolumny
stapiające się, im wyżej, tym bardziej, z ciemnością" 
źródło fot.:internet



                                                    

_____________________

Eduardo Mendoza 

Wyspa niesłychana 

Wydawnictwo Znak literanova, Kraków 2011. Str. 315

 ___________________

piątek, 2 marca 2012

Fantomy - Maria Kuncewiczowa






Bardzo długo zastanawiałam się, którą lekturę z bogatego literackiego dorobku Kuncewiczowej  wybrać na moje marcowe spotkanie z Marią. Początkowo zdecydowałam się na "Przymierze z dzieckiem", ale w bibliotece wpadły mi w ręce "Fantomy" i po pobieżnym przekartkowaniu zdecydowałam się zabrać je do domu i to od tej książki  rozpoczynam mój marzec z Marią, mając nadzieję na to, że zarówno"Przymierze z dzieckiem" jak i jeszcze kilka innych tytułów  uda mi się przeczytać, a marzec potrwa dla mnie kilka miesięcy dłużej  :) 




  "Fantomy" to książka autobiograficzna, wspomnieniowa. Autorka opisuje tutaj sprawy bardzo różnorodne - swoje życie, od bardzo wczesnego dzieciństwa w początkach XX w. do roku 1970.  Spotkania, różnorakie zdarzenia, jakie miały miejsce w tym bardzo długim czasie. Zapisuje swoje refleksje, obserwacje, wrażenia z licznych podróży. Jest to taki spacer do przeszłości, przechadzka po tym, co było, ale i po tym, co jeszcze jest, bo wspomnienia powstały w latach 1967 - 1971, i obejmują czasy autorce współczesne. 

Tytułowe fantomy - to niby jeszcze ludzie, niby wciąż egzystujący, ale już duchom podobni - bo ciągle w podróży,  w niepewności, w pewnym zawieszeniu, ciągle poszukujący, cały czas w drodze do miejsca, gdzie poczują się wreszcie "u siebie". Zwłaszcza powojenny czas pełen był takich fantomów, na wygnaniu, na emigracji, w niekończącej się wędrówce.

  Z morza zdarzeń udało mi się wyłowić kilka cech fantomów  :
ludzie przybłąkani z innego czasu
● nawiedzający różne domy i kraje
● fantomy nie są pozbawione umiejętności kochania
● łatwiej znikają, niż walczą

 I wśród nich także sama Maria - przyzwyczajona do ciągłych wędrówek, od dziecka nawykła do częstych przenosin. Dzieciństwo to ciągłe przeprowadzki - Warszawa, Płock, Włocławek  Jej dorosłe życie to nieustająca podróż -  ówczesna Jugosławia, Włochy, Francja, Wielka Brytania , USA. Mnóstwo adresów, spotkań, ludzi, zdarzeń. Dopóki nie osiądzie w Kazimierzu Dolnym, swoim domu - kotwicy. "Kuncewiczówce"  poświęca w "Fantomach" bardzo piękne fragmenty, nie może być inaczej, skoro dla niej dom ten " okazał się istotą. Złożony z miliona komórek, miewał rumieńce, bywał blady, promieniał i chmurniał". Z niego wyruszyła na swoją wojenną tułaczkę, która przeciągnęła się do roku 1968, kiedy wraz z mężem powróciła do kraju na stałe. Właśnie wtedy fantom wreszcie mógł przyoblec ciało, poczuć grawitację, oprzytomnieć z niebytu, zawiązać nić przyjaźni z własnym zakątkiem.Zacząć zbierać przedmioty, gromadzić książki, w ogródku sadzić kwiaty.

 W "Fantomach"  nie ma chronologii wydarzeń - wraz z autorką jesteśmy przenoszeni a to na ulicę Sienną w Warszawie roku 1904, kiedy to mała Maria jest  w domu z babcią i stojąc na stołeczku wygląda z ciekawością na podwórko, a to do USA roku 1968,  by za chwilę trafić do Londynu podczas wojny. Ale o dziwo, te przeskoki nie przeszkadzały mi zupełnie w odbiorze.Wręcz przeciwnie - książkę czytało  się naprawdę doskonale i muszę się przyznać, że teraz mam ochotę na więcej. Kuncewiczowa okazała się dla mnie odkryciem - bardzo przypadł mi do gustu jej styl, z pewnością niełatwy, wymagający skupienia, ale bardzo piękny i poruszający.  Autorka jawi się tutaj jako osoba nie bojąca się wyrażać swoich opinii, intelektualistka - osoba jak na ówczesne czasy bardzo wyemancypowana, podczas gdy większość  kobiet - pisarek ciągle jeszcze było  istotami raczej zahukanymi.

 "Fantomy" wręcz domagają się, aby znajomość z autorką rozszerzyć - o dopełniające autobiograficzne "Klucze" i "Naturę", o liryczne "Dwa księżyce", "Leśnika", "Tristana 1946", "Przymierze z dzieckiem" czy "Zmowę nieobecnych". Wiele, wiele tytułów, ale dopiero wtedy moje spojrzenie będzie pełniejsze, zdolne dostrzec wszystko to, co autorka w swoich opowiadaniach i powieściach osłaniała zmyślonymi imionami, przerzucała w inne miejsca i czasy, czerpiąc głównie ze swojego bardzo bogatego życia.



Książkę "odkryłam" dzięki Lirael i jej inspirującemu wyzwaniu czytelniczemu Marzec z Marią za co jestem jej ogromnie wdzięczna :)
________________


Maria Kuncewiczowa


Fantomy


Instytut Wydawniczy PAX. Warszawa 1975. Str. 247


________________




wtorek, 28 lutego 2012

Ekaterini - Marija Knežević








  Kozią ścieżką od nagich kamieni do ogrodu pomarańczowego, czyli  bałkańska opowieść.
  
 

  Powieść Mariji Knežević splata ze sobą mocnym węzłem dwie bałkańskie kultury, dwa narody o trudnej, bolesnej historii – Greków i Serbów. Na przykładzie losów grecko-serbskiej familii autorka przemyca wycinek historii tych dwóch krajów, od roku 1912 do 1999 - nieustające wrzenie bałkańskiego kotła. 

Ale przede wszystkim jest to opowieść o Ekaterini – urodzonej w Tesalonikach greczynki, która wbrew woli swojej rodziny poślubiła Serba i wyruszyła wraz z nim do Belgradu. O jej losach opowiada nam wnuczka. 
Historia Greczynki i jej rodziny przypomina kręgi, nakładające się na siebie i mocno zazębiające z niełatwą historią Bałkanów. 

Ekaterini – kobieta nieprzeciętna, wiele razy zmuszona do pokonywania siebie, do przekraczania wszelakich granic, do ciągłego przystosowywania się. Po wielu staraniach udało jej się stworzyć serbski dom, w którym oswoiła wreszcie każdy kąt, nigdy nie przestała jednak  tęsknić za Grecją. 

I o tym właśnie jest ta powieść - o umiejętności przystosowywania się, radzeniu sobie w zaistniałych okolicznościach, a jednocześnie o zachowywaniu swojej niepowtarzalności. O trudnym dojrzewaniu do zrozumienia różnicy – co to znaczy żyć w obcym kraju i co znaczy być u siebie. 
Knežević pisze o odkrywaniu swoich korzeni, poznawaniu swoich przodków, a tym samym poznawaniu także samego siebie. 
Ale pisze także o wzajemnych relacjach między matką a dorastającymi córkami, babką a wnuczką a także między przyjaciółkami. O tym, że pomimo  różnic między pokoleniami może wytworzyć się strefa porozumienia i silna więź, pomimo że każda z kobiet zachowuje swoją przestrzeń osobistą. Można pokusić się o stwierdzenie, że  w tym sensie jest to taka  mini-saga rodzina. 

Pomimo wojen ciągle obecnych w życiu naszych bohaterów, wiszących nad nimi jak przysłowiowy miecz Damoklesa, autorka zachowuje dystans, narracja jest delikatna, wyważona, nawet liryczna, nie znajdziemy tutaj takiej brutalności, jak chociażby w „Rio Bar” Ivany Sajko. Nie brakuje obrazów działających na wyobraźnię, jak na przykład ten, gdy Ekaterini wraca z podróży do Grecji z czterema kobiałkami wypełnionymi po brzegi cytrynami i pomarańczami – skórki z owoców kładło się potem na rozgrzaną płytę pieca, a „ściany łapczywie wchłaniały zapachy. Piękno Południa kryje się też w tym, że się go nie zapomina. Raz tylko okadzony pomarańczowymi i żółtymi skórkami dom zapamiętał ów zapach na zawsze” [cyt.str.93] (wyobrażam sobie ten wspaniały, intensywny cytrusowy aromat).

Jest to przede wszystkim opowieść o ludziach, o przenikaniu się różnych kultur, języków, odmiennych mentalności. O pulsie życia bijącym na tak pięknym pod względem geograficznym, a tak skrzywdzonym przez konflikty Półwyspie Bałkańskim.
A wojna? No cóż -  „Któż to wie, z jakiej przyczyny prowadzi się wojny?” [cyt.str.1] 

_________________

 Marija Knežević

"Ekaterini"

Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2008r.  Str.200

__________________