wtorek, 28 lutego 2012

Ekaterini - Marija Knežević








  Kozią ścieżką od nagich kamieni do ogrodu pomarańczowego, czyli  bałkańska opowieść.
  
 

  Powieść Mariji Knežević splata ze sobą mocnym węzłem dwie bałkańskie kultury, dwa narody o trudnej, bolesnej historii – Greków i Serbów. Na przykładzie losów grecko-serbskiej familii autorka przemyca wycinek historii tych dwóch krajów, od roku 1912 do 1999 - nieustające wrzenie bałkańskiego kotła. 

Ale przede wszystkim jest to opowieść o Ekaterini – urodzonej w Tesalonikach greczynki, która wbrew woli swojej rodziny poślubiła Serba i wyruszyła wraz z nim do Belgradu. O jej losach opowiada nam wnuczka. 
Historia Greczynki i jej rodziny przypomina kręgi, nakładające się na siebie i mocno zazębiające z niełatwą historią Bałkanów. 

Ekaterini – kobieta nieprzeciętna, wiele razy zmuszona do pokonywania siebie, do przekraczania wszelakich granic, do ciągłego przystosowywania się. Po wielu staraniach udało jej się stworzyć serbski dom, w którym oswoiła wreszcie każdy kąt, nigdy nie przestała jednak  tęsknić za Grecją. 

I o tym właśnie jest ta powieść - o umiejętności przystosowywania się, radzeniu sobie w zaistniałych okolicznościach, a jednocześnie o zachowywaniu swojej niepowtarzalności. O trudnym dojrzewaniu do zrozumienia różnicy – co to znaczy żyć w obcym kraju i co znaczy być u siebie. 
Knežević pisze o odkrywaniu swoich korzeni, poznawaniu swoich przodków, a tym samym poznawaniu także samego siebie. 
Ale pisze także o wzajemnych relacjach między matką a dorastającymi córkami, babką a wnuczką a także między przyjaciółkami. O tym, że pomimo  różnic między pokoleniami może wytworzyć się strefa porozumienia i silna więź, pomimo że każda z kobiet zachowuje swoją przestrzeń osobistą. Można pokusić się o stwierdzenie, że  w tym sensie jest to taka  mini-saga rodzina. 

Pomimo wojen ciągle obecnych w życiu naszych bohaterów, wiszących nad nimi jak przysłowiowy miecz Damoklesa, autorka zachowuje dystans, narracja jest delikatna, wyważona, nawet liryczna, nie znajdziemy tutaj takiej brutalności, jak chociażby w „Rio Bar” Ivany Sajko. Nie brakuje obrazów działających na wyobraźnię, jak na przykład ten, gdy Ekaterini wraca z podróży do Grecji z czterema kobiałkami wypełnionymi po brzegi cytrynami i pomarańczami – skórki z owoców kładło się potem na rozgrzaną płytę pieca, a „ściany łapczywie wchłaniały zapachy. Piękno Południa kryje się też w tym, że się go nie zapomina. Raz tylko okadzony pomarańczowymi i żółtymi skórkami dom zapamiętał ów zapach na zawsze” [cyt.str.93] (wyobrażam sobie ten wspaniały, intensywny cytrusowy aromat).

Jest to przede wszystkim opowieść o ludziach, o przenikaniu się różnych kultur, języków, odmiennych mentalności. O pulsie życia bijącym na tak pięknym pod względem geograficznym, a tak skrzywdzonym przez konflikty Półwyspie Bałkańskim.
A wojna? No cóż -  „Któż to wie, z jakiej przyczyny prowadzi się wojny?” [cyt.str.1] 

_________________

 Marija Knežević

"Ekaterini"

Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2008r.  Str.200

__________________ 

wtorek, 21 lutego 2012

Pensjonat pamięci -Tony Judt












Tony Judt – historyk, publicysta, wieloletni wykładowca akademicki, intelektualista. Autor wielu opracowań historycznych, esejów, publikacji (m.in. w The New York Review of Books). W roku 2008 zdiagnozowano u niego stwardnienie zanikowe boczne ( choroba Lou Gehriga, tzw. ALS), które  prowadzi do całkowitego uszkodzenia neuronów ruchowych, czyli stopniowej utraty władzy i paraliżu zarówno kończyn, jak i (w skrajnych przypadkach) wszystkich mięśni. 
Dla człowieka tak aktywnego zawodowo, jakim był Tony Judt oznaczało to „postępujące uwięzienie bez zwolnienia warunkowego” [cyt.str.23].
Podczas ostatnich miesięcy swojego życia, aby zachować pełnię władz intelektualnych w swoim ciele, które coraz bardziej odmawiało mu władzy fizycznej, posługując się techniką pałacu pamięci, która pozwala „uporządkować wspomnienia i myśli w układzie przestrzennym”, podczas bezsennych nocy zaczął tworzyć, w miejsce pałacu, swój własny mały „pensjonat pamięci”- różnorodne wspomnienia, przemyślenia - takie "przekładanie istnienia na myśli, myśli na słowa" – odtwarzane następnie za dnia i spisywane przez swojego sekretarza. Dzięki temu dostaliśmy do rąk ten właśnie zbiór felietonów, dodam – bardzo dobrych felietonów. 
Judt porusza w nich różnorodne zagadnienia. Szkice obejmują zarówno tematy autobiograficzne, m.in. jego dzieciństwo w Wielkiej Brytanii lat powojennych, dorastanie w wielokulturowej rodzinie (matka pochodzenia żydowskiego, ojciec Belg)w londyńskim Putney, żydowską kuchnię jego babki, kosmopolityczne środowisko, podróże autobusami Zielonej Linii, edukację, która doprowadziła go na uniwersytet w Cambridge, wyjazdy do kibucu Machanaim w Górnej Galilei, jak i znacznie szersze kwestie – z dziedziny socjologii, etyki, polityki, kondycji uniwersytetów i intelektualistów w dzisiejszym świecie, poszukiwania tożsamości, kryzysu słowa. Jest także szkic o "zniewolonych umysłach" oparty na miłoszowskich rozważaniach na ten temat. 
Czyta się te felietony z wielkim zainteresowaniem – sprawia to bardzo lekki, inteligentny styl autora, duża doza ironii i żartobliwości, co naprawdę może zdumiewać – absolutnie nie odnosi się wrażenia, że słowa te pochodzą od człowieka znajdującego się w terminalnym stadium choroby. 
Całość kończy się pięknym esejem zatytułowanym „Czarodziejskie góry” a poświęconym ukochanej przez Tony’ego Judta Szwajcarii. Jest tam piękny fragment o kolejce górskiej w Mürren zakończony słowami: "Nie możemy wybierać, gdzie zacznie się nasze życie, ale zakończyć je możemy tam, gdzie chcemy. Wiem, gdzie się znajdę: będę jechał donikąd tą małą kolejką, po wieczne czasy" [cyt. str. 209]. 
 6 sierpnia 2010 roku Tony Judt rozpoczął swoją niekończącą się podróż. Ale drzwi  do jego pensjonatu pamięci stoją zawsze gościnnie otwarte.



  Na stronie wydawnictwa Czarne można zapoznać się z fragmentem tekstu


___________________  
Tony Judt 

"Pensjonat pamięci" 

Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2012. Str. 216
  __________________

środa, 8 lutego 2012

John Sargent i tajemnicza Madame X











John Singer Sargent – malarz, portrecista, jeden z najbarwniejszych i najbardziej znanych artystów Belle époque - tych  szalonych,  dekadenckich  czasów drugiej połowy XIX wieku.
Virginie Amélie Avegno Gautreau – za sprawą portretu Sargenta i skandalu, jaki wywołał ten portret w roku 1884 znana dzisiaj całemu światu jako Madame X – symbol odważnej, nowej epoki, muza i bogini ówczesnych artystów, zuchwały ideał kobiecego piękna tamtych czasów. Sam fakt pokazania się jej na przyjęciu mógł doprowadzić niemal do rozruchów wielbicieli na ulicach. Profesjonalna piękność, dyktująca najnowsze trendy mody. Malarze studiowali jej twarz i figurę, opiewali jej  piękno, próbując jednocześnie dociec, jakiż to sekret czyni z niej kobietę tak osobliwą. Zwłaszcza wyjątkowo biały odcień jej skóry wywoływał mnóstwo spekulacji, włącznie z tymi, że dla osiągnięcia efektu alabastrowej karnacji zażywa w mikroskopijnych dawkach arszenik.
Nieśmiertelność przyniósł Gautreau portret namalowany w roku 1884 przez kompletnie zafascynowanego nią Johna Sargenta i wystawiony podczas paryskiego Salonu. Salon był wielkim wydarzeniem w paryskim świecie sztuki, coroczną wystawą, gromadzącą największe osobistości i talenty, które wystawiały swoje najlepsze prace do konkursu. Był także doskonałym pretekstem do spotkań śmietanki towarzyskiej, a dla salonowych bywalców stwarzał niepowtarzalną okazję do błyszczenia i brylowania.
Portret namalowany przez Sargenta miał stać się kolejnym dodatkiem w całym paśmie sukcesów odnoszonych przez Amélie. Upozowana została na nim na mondaine – kobietę światową, heroinę, władczynię męskich serc. Jej odwrócony profil o charakterystycznym nosie i oczy wpatrzone w dal zdawały się mówić, że jest nieosiągalna. Wizerunek – narcystyczny, trochę arogancki miał wyrażać tak charakterystyczną dla całej Belle époque postawę. Ramiączko sukni, ekstrawagancko zsunięte z ramienia miało wydawać się kuszące. Duże wyzwanie dla artysty stanowiła niezwykła bladość cery Amélie, co wymagało wielu eksperymentów z pigmentami oraz oświetleniem, tak, aby modelka nie przypominała nieboszczyka. Portret swoim nowatorstwem miał sprawić, że oglądający zachwycą się boską muzą, jej śmiałością i elegancją, co ugruntuje jej i tak już mocną pozycję w towarzystwie, a jednocześnie zapewni nieśmiertelną sławę. I zapewnił, chociaż nie w taki sposób, w jaki przewidział artysta i jego modelka. Jak wiadomo, jeśli  mówimy o sukcesie "Madame X" to jest to raczej succès de scandale.
John Singer Sargent, Madame X
1883-1884
Kiedy paryski Salon dobiegł końca, Sargent przemalował nieco portret i
umieścił opadające ramiączko na "właściwym" miejscu


Skandal, jaki wywołał portret, jego bardzo negatywne przyjęcie zarówno przez krytyków jak i publiczność, zaskoczył samego Sargenta i spowodował, że Amélie nie tylko nie ugruntowała swojej pozycji towarzyskiej, ale przez wiele lat odbudowywać musiała to, co już zdołała osiągnąć. Została skazana na życie w cieniu owego portretu, niejako styranizowana przez swój własny wizerunek. Nie sposób uciec tutaj od porównania jej w pewnym sensie do Doriana Graya. 
Portret został okrzyknięty nieprzyzwoitym, obrazoburczym, gorszącym i ...zbyt realistycznym. Paryżanie akceptowali realizm w codziennym życiu, jednak nie byli jego zbytnimi entuzjastami jeśli chodzi o sztukę. Poważnej sztuki nie należało mylić z fotografią, a obraz nie powinien odzwierciedlać, czy nawet w pewien bezpośredni sposób obnażać rzeczywistości.
Dziś możemy tylko uśmiechnąć się z pobłażaniem, że opadające ramiączko może spowodować taki zamęt. Współczesny widz widzi w portrecie Amélie przede wszystkim  piękno z dodatkiem eleganckiego narcyzmu, dekadencką nonszalancję, jak i pewnego ducha epoki, dzisiaj już trącącego nieco "myszką".
Pomimo tak chłodnego przyjęcia wokół obrazu w ciągu wielu lat rozwinął się swego rodzaju kult, a sama Amélie stałą się inspiracją dla projektantów mody. Portret bądź jego wersje często pojawiają się w mediach, wciąż inspirują . Nicole Kidman pozowała do okładki Vogue ubrana w suknię à la Gautreau. Jean Louis przy projektowaniu kostiumów do "Gildy" także inspirował się tą samą czarną suknią.  Poniekąd spełniło się więc jej pragnienie: jest znana, podziwiana, tyle tylko, że występuje niejako incognito, skromnie ukryta pod tajemniczą literką X.
Inny portret Amelie autorstwa Sargenta "Madame Gautreau wznosząca toast",1883
   Kiedy Sargent po raz pierwszy namalował Amelie każde pociągnięcie pędzla świadczyło o jego wielkiej fascynacji swoją modelką.




_______________
źródło inspiracji:
Deborah Davis "Bez ramiączka. John Sargent i upadek madame X", Wydawnictwo Twój Styl Warszawa 2007. Str. 287

_______________