środa, 27 lipca 2011

Wiek XX w krótkich hasłach









  Książka „Obyczaje polskie. Wiek XX w krótkich hasłach” to tak naprawdę całe stulecie w „pigułce”. Autorki tego przewodnika - pięć kobiet z Instytutu Kultury Polskiej na Uniwersytecie Warszawskim, postanowiły uchwycić, jak zmiany obyczajowe, społeczne odbijały się w ludzkiej świadomości i jak wpływały na nie przeróżne rzeczy materialne, które wraz z biegiem czasu wkraczały w życie Polaków.


  Mamy tutaj cały szereg haseł uporządkowanych w kolejności alfabetycznej, od hasła "Album rodzinny" po "Zegarek na rękę", ale nie należy się zrażać – nie mają one bowiem nic wspólnego z suchym, encyklopedycznym opisem. Są to bardzo ciekawe, czasami zabawne mini artykuły, ilustrujące przemiany, zjawiska, przedmioty, jakie stopniowo pojawiały się w wieku XX i zrewolucjonizowały życie Polaków. Dowiemy się m.in. jaką rolę w procesie emancypacji odegrało pojawienie się pralki „Frani”, jak ewaluowały książki kucharskie, przyczyniając się do „zmiany płci” ich adresatów 
( chodzi tutaj o to, ze pierwsze książki adresowane były wyłącznie do kobiet, podczas gdy w latach późniejszych adresat przepisów „traci płeć”, tzn autor zwraca się do niego bezosobowymi okolicznikami – rozetrzeć, rozwałkować, dodać – czyli gotować już mogą zarówno panie jak i panowie).
   Autorki  powiodą nas od czasów przedwojennych, po wojnę, przez PRL będący kopalnią pomysłów i absurdów maści wszelakiej, do współczesności. Od pierwszych koedukacyjnych szkół, poprzez tabletki z krzyżykiem, spódniczki mini, pierwsze komputery osobiste, solaria, depilację, antykoncepcję, szalejące feministki, parady równości, do klubów z „door selection”. Autorki koncentrują się przede wszystkim nie tyle na samym przedmiocie danego hasła, ile na przemianach obyczajowych i społecznych jakie dana rzecz wywołała – jednym słowem, jaki miała wpływ na zwykłego, często szarego obywatela, który odkrywał dopiero luksusy posiadania np. telewizora marki „Rubin”, cudowny smak gumy do żucia „Donald”, czy szukał dla siebie miejsca w rynkowej wolności lat 90'.

Dużym walorem tej pozycji są odnośniki, zarówno literackie jak i filmowe, ilustrujące omawiane w danej chwili hasło, dzięki czemu możemy sięgnąć do odpowiedniego źródła. Bardzo często cytowany jest np. Marek Hłasko, Leopold Tyrmand czy Gombrowicz i jego "Ferdydurke". Przywoływane są także kultowe filmy Wajdy, Barei, czy przedwojenne produkcje komediowe. Na końcu autorki umieściły przypisy informujące o dokładnym źródle zaczerpniętych cytatów i filmowych odwołań, możemy więc poszperać, na przykład w biblioteczce rodziców, i odszukać interesujące pozycje.

  Świetna rzecz, którą pomimo objętości 435 stron plus wspomniane przypisy czyta się błyskawicznie. Dla mojego pokolenia fajny powrót w dzieciństwo lat 80’, dla naszych rodziców w lata 50 - 60’ a dla dziadków – do czasów młodości szalonych lat 30’.


____________________

"Obyczaje polskie. Wiek XX w krótkich hasłach"


pod red. Małgorzaty Szpakowskiej


Wydawnictwo WAB, Warszawa 2008, str.503

____________________

środa, 20 lipca 2011

Krótkie info

Od Ewy oraz Balbiny otrzymałam zaproszenie/nominację do zabawy/nagrody blogowej. Bardzo dziękuję, jest mi niezwykle miło :) Nie skorzystam jednak z okazji i nie nominuję nikogo z tej prostej przyczyny, że wszystkie blogi, które są w moim spisie ulubionych  zasługują na wyróżnienie, tym samym już dawno przyznałam im
 moją prywatną nagrodę :) Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam serdecznie.




_______________

Mistrzyni przypraw - Ch. B. Divakaruni












 „Mistrzyni przypraw” to książka, o której bardzo trudno jest pisać. Nic nie jest w stanie oddać tego klimatu, przepięknego, poetyckiego języka jakim posługuje się Divakaruni. Rzeczywistość przez nią opisana przykryta jest subtelną, delikatną tkaniną magii, sprawy najzwyklejsze urastają do rangi misterium. Nad wszystkim unosi się oszałamiający zapach cynamonu, ostra niczym dym woń asafetydy, intensywny aromat imbiru, do tego połyskuje jak jedwabisty  pył ze skrzydeł motyla gorzki turmerik, wcierany w obrębek ślubnych sari na szczęście. Każda przyprawa ma odpowiednie zastosowanie, każda w rękach odpowiedniej osoby, z dodatkiem specjalnych słów, magicznych zaklęć wyszeptanych przy pakowaniu przypraw w papierową torebkę, nabrać może niezwykłej mocy. 

  Tilo jest kobietą, w przypadku której czas i przestrzeń to pojęcia względne. Jej wygląd nie odpowiada wiekowi, ciało starej kobiety, które przybrała, by zostać Mistrzynią, nie jest jej. Jedynie oczy, młode, bystre, lśniące jak dwa zwierciadła należą do niej. Imię – Tilo, skrót od Tilotamma które otrzymała  „po wypolerowanym słońcem ziarnie sezamu”[ cyt.str.15]. Jedno z wielu imion, które przybierała.  Jej oczy jak magnetyczna skała, wyciągają z głębin tajemnice, jej palce delikatnie przygotowują aromatyczne mieszanki, usta szepczą zaklęcia.   

"W sklepie każdy dzień ma jakiś kolor, jakiś zapach. A jeśli umiesz słuchać, ma też melodię. [cyt.str. 77] 
Tilo odwiedzają piękne niczym boginie dziewczyny bugenwille, pełne gracji i uroku niczym ten cudowny kwiat. Przychodzą ludzie szczęśliwi, którzy roztaczają wokół siebie najdelikatniejszy blask pyłu księżycowego. A także ci  nieszczęśliwi, poszukujący rozwiązania swoich problemów. 
Pewnego dnia w sklepie  zjawia się Amerykanin, który od pierwszego spojrzenia zaintrygował Mistrzynię. To dzięki niemu dokonać będzie musiała bardzo trudnego dla siebie wyboru pomiędzy życiem przepełnionym magią, a życiem odartym z niezwykłości,  ale wypełnionym miłością. Co wybierze Tilo?

"Mistrzyni przypraw" to piękna proza liryczna, działająca na zmysły,  wymuszająca na czytelniku zwolnienie tempa, powolne wczytywanie się w słowa, wymagająca zanurzenia się w narracji, po to, aby wychwycić wszystkie subtelności, odcienie, znaczenia.
Jak zwykle u tej autorki bardzo ważna jest także druga warstwa powieści, ta bardziej „przyziemna”, społeczna, czyli kobiety – krzywdzone, spragnione uczucia, miłości. Tilo jednym spojrzeniem w ich oczy bezbronnych saren wie, czego potrzebują, zna całą ich historię potrafi znaleźć odpowiednie rozwiązanie. Choć i dla niej bywa to często zadanie ponad siły. A także niezwykle istotne  jest tło, dzięki któremu poznajemy życie, problemy emigrantów hinduskich rzuconych na amerykańską ziemię, multikulturowe społeczeństwo.
"Jestem Mistrzynią Przypraw.
Umiem się też posługiwać innymi. Minerałami, metalem, ziemią i piaskiem, i kamieniem. Szlachetnymi kamieniami z ich zimnym czystym światłem. Cieczami, które wypalają swe barwy w twoich oczach, aż nie widzisz już niczego innego. Ich wszystkich nauczyłam się na wyspie.
Ale przyprawy są moją miłością.
Znam ich pochodzenie i zapach, wiem, co oznaczają ich kolory. Potrafię nazwać każdą prawdziwym imieniem, nadanym na początku, gdy ziemia pękła jak skóra i podała ją niebu. Ich żar płynie w mojej krwi. Od amchuru do zafranu, wszystkie naginają się do moich rozkazów. Wystarczy szept, by oddały mi swe ukryte właściwości, swoją magię.(…)
To nimi się posługuję.
Jeśli staniecie w środku tego pokoju i powoli będziecie się obracać dookoła, zobaczycie wszystkie indyjskie przyprawy, jakie kiedykolwiek istniały - nawet te zaginione - zebrane tutaj, na półkach mojego sklepu.
Myślę, że nie przesadzam, kiedy mówię, że nie ma na świecie drugiego takiego miejsca.” [cyt. str. 13]
Myślę, że Tilo ani trochę nie przesadza.

____________________


 

____________________

Chitra Banerjee Divakaruni

"Mistrzyni przypraw"

Wydawnictwo Zysk i S-ka, 2011, wydanie II , str. 390



____________________

czwartek, 14 lipca 2011

Martha F. - Nicolle Rosen










   Zygmunt Freud – profesor, neurolog, psychoterapeuta.
Wiele faktów z jego życia zawodowego i prywatnego poznać możemy z mnóstwa biografii i opracowań, jakie ukazały się o tym wybitnym uczonym. A Nicole Rosen w swojej beletryzowanej biografii przybliża nam postać kobiety, która pozostaje w cieniu swojego sławnego męża, a jest nią Martha Bernays Freud.


  Z kart książki wyłania się postać zaskakująco bezwolna – zdominowana przez Minnę - młodszą siostrę, która po pewnym czasie przejęła w swoje ręce zarządzanie służbą i całym domem Freudów, całkowicie podporządkowana mężowi, samotna w otoczeniu dzieci, rodziny i znajomych. Zazdrosna o uczucia swoich dzieci – zwłaszcza córki Anny, którą łączyła z Zygmuntem bardzo silna więź uczuciowa i sprawy zawodowe. Ciągle pogrążona w marazmie i depresji. Odsunięta od spraw swojego męża, który z upływem lat stał się dla niej „istotą nijaką, aseksualną”, ale w głębi duszy pragnąca dzielić z nim jego zmartwienia, złudzenia, emocje. Całe życie siedziała w niej zalękniona i niepewna mała dziewczynka, bojąca się wyrazić swoje zdanie, sprzeciw. Pozbawiona oparcia nawet w swojej matce, osobie zimnej ,wyniosłej i niedostępnej, z którą dopiero w późnym wieku udało jej się nawiązać nić porozumienia. Sama o sobie mówi: „Ja, Martha, nie miałam nigdy własnego życia. I tylko do siebie mogę mieć o to pretensję”.


  Książka napisana jest w formie listów Marthy do amerykańskiej dziennikarki, przeplatanych narracyjnymi rozdziałami. Autorka oddaje głos bohaterce, to jej słowami buduje całą historię, na niej opiera się cała konstrukcja. Co ciekawe, „pomiędzy wierszami” tych wspomnień bardzo łatwo możemy wyłuskać także portret samego Zygmunta Freuda, który jawi się tutaj jako bardzo dobry, kochający ojciec a jednocześnie władczy, zaborczy mąż, osoba chorobliwie zazdrosna , od dzieciństwa przyzwyczajona do kobiecej adoracji i uwielbienia. Znamienne jest to, że Martha dopiero po jego śmierci zaczęła zapoznawać się z dorobkiem naukowym męża – za jego życia nie była dopuszczana do takich spraw – uznawał że „gdyby jego żona pracowała, byłaby nieuchronnie dla niego konkurentką”.
Martha w młodości
Poprzez blaski i aureolę sławy wielkiego uczonego przeświecają więc cienie, które kładą się na życiu jego żony i całej rodziny, nadkruszając nieco legendę.



  Można zastanawiać się, czy Martha wybrała życie w cieniu świadomie, ale trzeba pamiętać o sytuacji kobiet od koniec XIX i w początkach XX w. Ciągle jeszcze pozbawione prawa głosu, dopiero zaczynały podnosić głowy i głośno wołać o swoich prawach. Ruch sufrażystek był jeszcze w powijakach. Poza tym, nie wydaje mi się, żeby Martha kiedykolwiek odważyła się jednak na sprzeciw – tak została wychowana, od dzieciństwa już obsadzona w sztywnej roli doskonałej matki i żony, zajmującej się tylko i wyłącznie domem i dbającej o wygodę i spokój męża .

  Nie przepadam za beletryzowanymi biografiami z tego względu, że najlepiej poznawać fakty z „pierwszej ręki”. Wiadomo, ze autor  wkłada w usta postaci słowa wymyślone, często tworzy własną wizję wydarzeń nie zawsze zgodną z prawdą. Ale w przypadku książki Nicole Rosen wydaje mi się, że fikcja tak ściśle spleciona jest z rzeczywistością, że można uznać słowa wkładane w usta Marthy Freud za jej własne. Autorka posługiwała się bogatą bibliografią Freuda i dokumentami rodzinnymi oraz korespondencją, w tle nakreśliła także sytuację i życie w ówczesnym Wiedniu, wszystkie wydarzenia historyczne, o których mimochodem wspomina Martha również są prawdziwe. Myślę, że udało się, przynajmniej w jakimś stopniu, pozwolić jeszcze jednej z kobiet tamtej epoki dojść do słowa. Nigdy się jednak nie dowiemy, czy są to słowa, jakie sama chciałaby powiedzieć?


 Zygmunt Freud poślubił Marthę 14 września 1886r.






















______________________

Nicolle Rosen


Martha F.


Świat Książki, Warszawa 2006 , str.191

______________________

czwartek, 7 lipca 2011

Dom z papieru - Carlos Maria Dominguez

  


  


  

  Słowo pisane może być niebezpieczne. Literatura może zabić. Zbytnia miłość do epiki może doprowadzić do dramatu. Książki mogą stać się fetyszem, obsesją i absolutnym centrum życia.



Takie złowieszczo brzmiące przestrogi serwuje nam C.M. Dominguez w swojej, na pierwszy rzut oka niepozornie wyglądającej opowiastce. I aby to potwierdzić od razu wciela słowa w czyn - książkę zaczyna od uśmiercenia Blumy Leon, profesor literatury na uniwersytecie Cambridge, która tak zatopiła się lekturze "Poezji" Emily Dickinson, że nieopatrznie znalazła się pod kołami rozpędzonego samochodu. Jej uniwersytecki kolega, mający zastąpić ją na wydziale, kilka dni po jej śmierci otrzymuje wielce zagadkową przesyłkę - jest w niej książka, "Smuga cienia" Josepha Conrada. Co jest najbardziej zaskakujące - książka pobrudzona i pozlepiana zaschniętymi grudkami cementu , na pierwszej stronie zawiera dedykację Blumy dla właściciela egzemplarza, a podpis wskazuje, że przesyłkę nadano z Monterrey w odległym Urugwaju. Niesamowicie zaintrygowany otrzymaną przesyłką po kilku dniach postanawia wyruszyć tropem nadawcy.

  "Dom z papieru" to przypowiastka z lekka filozoficzna. Jak wyznał w jednym z wywiadów sam autor - stworzył tę historię po to, aby udowodnić swoja teorię, że książki mogą i potrafią zmieniać życie tych, którzy je czytają, zarówno w sensie dosłownym jak i metaforycznym, ale również to czytelnicy mają wpływ na losy swoich książek. Rzecz niby banalna i każdemu doskonale wiadoma, ale autor ubrał ją w ładnie opowiedzianą historię, do tego zaprawił szczyptą własnej erudycji podszytą głębszym znaczeniem, a dzięki prostocie zastosowanych środków wyszła mu rzecz całkiem strawna.
  Każdy, kto kocha książki znajdzie tutaj dla siebie coś ciekawego - czasami rozpozna siebie w tym, jak trudno jest mu rozstać się z którymkolwiek tomem ze swego księgozbioru; jak ulubione książki stają się częścią nas samych; jak chętnie buszujemy po księgozbiorach innych ludzi w poszukiwaniu smakowitych kąsków, o których jeszcze nie słyszeliśmy, a które warto mieć i przeczytać; jak książki zaczynają wypełniać naszą przestrzeń i zaczynamy podporządkowywać im nawet urządzenie mieszkania, po to, aby wyeksponować swoje skarby i zmieścić ich na półkach jak najwięcej. Ale warto przy tym wszystkim pamiętać o zdrowym rozsądku i o tym, aby nie dać się zwariować. Bo jak wskazuje historia jednego z bohaterów - od miłości do szaleństwa tylko krok, można nawet nie zauważyć, kiedy granica została przekroczona.

   Moją uwagę przykuła bardzo gustowna oprawa graficzna książki - piękna okładka fakturą przypominająca papier czerpany i bardzo ładnie komponująca się z treścią reprodukcja "Księgarza" Giuseppe Arcimboldiego, a także grube kartki w przyjemnym dla oka kolorze écru .

  Polecam miłośnikom książek, prawdziwym "Molom Książkowym" którzy kochają swoje wymarzone i wypieszczone księgozbiory, życząc jednocześnie (oczywiście także i sobie), aby przy poznawaniu "mocy słowa" fikcja nie zaplątała się w nasze życie i aby książki, jeśli już mają nas zmieniać , zawsze czyniły to w dobry sposób.


_______________________


"Księgarz" autorstwa Giuseppe Arcimboldiego.






_____________________

Carlos Maria Dominguez

"Dom z papieru"

Świat Książki, Warszawa 2005. Str.111


______________________

środa, 6 lipca 2011

Krzycz kiedy milczą anioły - Tim O'Brien











  Tim O'Brien w roku 1969 dostał powołanie do wojska. Jako szeregowiec brał udział w wojnie wietnamskiej, której bilans dla Stanów Zjednoczonych wyniósł blisko sześćdziesiąt tysięcy zabitych, trzysta tysięcy rannych. Swoje doświadczenia z tych dni opisał potem w kilku książkach. Jedną z nich jest właśnie „Krzycz kiedy milczą anioły”.

W Polsce pozycja ta wcześniej ukazała się pod tytułem "Rzeczy, które nieśli" . Taki jest tytuł amerykańskiego oryginału( „The things they carried”), doskonale oddaje sedno i istotę tej książki i nie bardzo rozumiem, dlaczego nagle zdecydowano się zmienić go na inny, brzmiący dla mnie zbyt pretensjonalnie. Nie wiem, skąd u polskich wydawców ta dziwna ochota ulepszania rzeczy "na siłę". Przecież tytuł pełni ogromnie ważną rolę i skoro autor decyduje się (często po długich dywagacjach) nadać swojej książce taką a nie inną nazwę, jest ona przetłumaczalna na Polski, świetnie pasuje - to po co to zmieniać? Ze względów marketingowych? Bo słowo "anioł" na okładce przyciąga?

Ale pozostańmy przy polskim tytule – „Krzycz kiedy milczą anioły” prezentuje nam mieszankę wspomnień autora z wojny wietnamskiej oraz elementy autobiograficzne wplecione w akcję – dzięki temu, że akcja nie jest linearna a autor łączy i przeplata czas wojny z wydarzeniami wcześniejszymi i późniejszymi możemy doskonale poznać naszego bohatera - alter ego samego Tima O’Briena.

Co niesie żołnierz idący na wojnę, niebezpieczną, zagrażającą życiu misję - oczywiście niezbędny ekwipunek – od całej drobiazgowej gamy wyposażenia osobistego po broń, pociski, lunety, noktowizory itd. itp. Niesie także listy od ukochanej, zdjęcia, talizmany ( jeden z członków plutonu Tima owijał sobie wokół szyi rajstopy swojej dziewczyny – wierzył, że dzięki ich „magicznej mocy” nic złego mu się nie przytrafi). Ale przede wszystkim żołnierze w Wietnamie nieśli
cały ładunek emocji mężczyzn, którzy mogą umrzeć. Smutek, strach, tęsknotę (...) Nieśli wspólny sekret ledwie opanowanego tchórzostwa, instynktu, aby uciekać lub skamienieć, albo się ukryć, i pod wieloma względami był to ciężar największy ze wszystkich(...) Nieśli własną reputację. Największy żołnierski lęk - lęk przed wstydem. To właśnie przede wszystkim zaprowadziło ich na wojnę [str. 27]

Timowi O’Brienowi udała się rzecz bardzo trudna - napisał książkę, która mimo, że podejmuje niełatwy, okrutny, chyba wciąż jeszcze niezabliźniony temat – to
podejmuje go w sposób empatyczny. Pomimo obecności mocnych epizodów książka nie epatuje okrucieństwem. Koncentruje się głównie na ludzkim aspekcie – ukazuje możliwości i ograniczenia serca i duszy. Usiłuje opisać mechanizmy zachowań w sytuacjach skrajnie ekstremalnych. Pokazuje cieniutką, niezwykle łatwą do zatarcia i ulotną granicę pomiędzy odwagą a głupotą brawury oraz przepaść pomiędzy wstydem tchórzostwa a triumfem heroizmu. Prowadzi nas poprzez błoto, dżungle Wietnamu po to, byśmy poznać mogli tych młodych chłopaków, z których większość nie ukończyła jeszcze dwudziestu lat, a już życie postawiło przed nimi takie moralne wybory, których rozwiązanie podjąć mogli tylko podświadomie. Dopiero po latach przychodziła refleksja. Tak jak w przypadku Tima - dla niego pisanie o tych wydarzeniach stanie się swoista terapią i katharsis.

Jeszce raz oddam głos samemu autorowi, piszącemu w jednym z rozdziałów :
Prawdziwa historia wojenna nigdy nie jest o wojnie. Jest o świetle słonecznym. Jest o tym, w jaki sposób rozlewa się po rzece blask, kiedy wiesz, ze musisz tę rzekę przekroczyć i maszerować w góry, i robić rzeczy, których się boisz. Jest o miłości i pamięci. Jest o bólu. Jest o siostrach, które nigdy nie odpisują, i o ludziach, którzy nigdy nie słuchają [str.83]
Nie śmiem już dodawać niczego więcej - pozycja obowiązkowa dla tych, którzy nie boją się wyzwań, zawsze odpisują na listy i potrafią słuchać.


___________________


_______________________

Tim O'Brien

Krzycz kiedy milczą anioły

Wydawnictwo G+J, Warszawa, 2008. Str. 232


_______________________

sobota, 2 lipca 2011

Czytelniczy miszmasz

   Ponieważ ostatnimi czasy natchnienie opuściło moje skromne progi, a i  czasu na prawdziwe pisanie, takie "od serca" też mam przedziwnie niewiele, postanowiłam zebrać kilka lektur, które przeczytałam niedawno, w jednym poście, bo uważam, że warte są choćby kilku dobrych słów.










Książka o której napisano już wiele dobrego. Przepełniona sentymentalną tęsknotą za czasem minionym. Ale nie jest to ckliwy sentymentalizm. Świat, z którym czas nie obszedł się łagodnie, który bezpowrotnie przeminął , a mimo to wciąż wywołuje w nas nostalgię. Zofia Brońska i historia jej rodziny. Kresy i jej niełatwa historia opowiedziana w porywający sposób. Wspomnienia w kolorze sepii. Piękne i prawdziwe.


Philip Marsden, "Dom na Kresach. Powrót" Wydawnictwo WAB,2008. str. 300


__________________________________________________











Już podtytuł mówi sam za siebie. A brzmi on: " Opowieść o toruńskim kupcu, krwawych zbrodniach, śpiewających żabach i czupurnej piekareczce". Myślę, że wystarczy dodać, że jest to przezabawna kryminalna historia osadzona w średniowiecznym Toruniu. Mnóstwo pikantnych szczegółów, dobra fabuła i ciekawie skonstruowane postaci. Kraków ma Kacpra Ryxa, Toruń ma Levena. Polecam!


Tomasz Szlendak, "Leven" Wydawnictwo Otwarte, 2008. str.356

________________________________________________





Zbiór znakomitych szkiców, esejów z lat 1996 - 2000, a dotyczących aktualnych i dzisiaj problemów związanych z nowoczesnym rynkiem wydawniczym, infantylizacją środków masowego przekazu, całym coraz bardziej skomercjalizowanym światkiem literackim, w którym pisarze, intelektualiści, twórcy z prawdziwego zdarzenia stali się gatunkiem zagrożonym a gdzie liczy się zysk, reklama i chwytliwy okładkowy blurb.

Dubravka Ugrešić w tak charakterystycznym dla siebie lekkim, inteligentnym i ironicznym stylu porusza tematy bliskie każdemu czytelnikowi, który w książkach ceni sobie nie tylko opakowanie, chwytliwe slogany ale przede w wszystkim treść.
" Na demokratycznym rynku każdy ma prawo do własnego głosu. Prawdą jest, że nie każdy może być chirurgiem, matematykiem czy pianistą, ale odkąd okazało się, że każdy może wydać książkę, niejeden wtargnął na literacki rynek. Literatura stała się biletem wstępu dostępnym dla wszystkich, biletem na podróż na dostępną dla wszystkich orbitę wybrańców, sposobem zarobienia dużych pieniędzy, również dostępnym dla wszystkich. Raptem okazało się, że żyjemy w czasach, których wszyscy mają prawo do własnego głosu, wszyscy mówią i nikt nikogo nie słucha"


Dubravka Ugrešić, "Czytanie wzbronione" Wydawnictwo Świat Literacki, 2004. str. 248

_______________________________________________